piątek, 17 maja 2013

to jest właśnie miłość

Wstaję o 6.00, potargana, zaspana, ledwo widzę świat przez przymknięte ciągle oczy.
Idę do salonu i klapię na kanapie obok męża, który je śniadanie.
- Śniło mi się, że zakochał się we mnie Rober Downey Junior... - mówię rozmarzona, ciągle jeszcze w półśnie.
- Aha - odpowiada lakonicznie mąż, też niewyspany.
- Aha? Ja tu mówię o pragnieniu miłości, a ty "aha"?? - pretensje mam.
- Wyprasujesz mi koszulę? - odpowiada pytaniem mąż.
- Halo, ja o miłości mówię, a ty o prasowaniu koszuli!!!
- To jest właśnie miłość - dopowiada mąż.

I miał rację.

czwartek, 2 maja 2013

bez kończyn, bez granic

Nick Vujicic :)
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,96856,13719329,Nick_Vujicic___dzieki_niemu_miliony_ludzi_polubilo.html
Dziś tylko tyle, bo idę czytać, ale jutro napiszę. Ale wiadomo - będę się zachwycać i śmiać :)

great! there will be more people in Europe!

Takie słowa usłyszała znajoma, która oznajmiła swojemu nowemu pracodawcy po 3 tygodniach pracy w nowej firmie, że jest w ciąży. Fajny szef, co nie?
Oczywiście tekst (jak można się domyślić) padł nie w Polsce. :)
Ciekawe, czy to możliwe, żeby kiedyś taki szef pojawił się także w Polsce?

wtorek, 30 kwietnia 2013

czas wolny

Przeczytałam wczoraj wywiad z Martyną Wojciechowską. Jest mamą 5latki.  Jej dzień wygląda tak, że rano wstaje, śniadanie z córką, zawozi ją potem do przedszkola, potem pracuje do 17, albo 18: dwie redakcje, telewizja, itd. Wieczorem wspólna z córką kolacja, zabawa, kąpanko, baja i o 20 dziecko jej idzie spać. Potem Martyna siada do kompa i znów pracuje: pisze książkę. Piszę do późna w nocy, często prawie do rana, nierzadko śpi po 3 godziny na dobę.
Ja pierdziu! 3 godziny snu?! No i w ogóle co za organizacja czasu! Dziecko idzie spać, a ona bierze się do pracy? Po całym dniu w pracy?

Ja dziś wieczorem dość wcześnie położyłam dzieci spać i na co mam ochotę najbardziej? Też iść spać! :)
Mam w końcu swój czas wolny, kilka rzeczy do zrobienia: zdjęcia wyselekcjonować do wywołania, poczyścić kompa ze śmieci, umówić na kilka spotkań, posprzątać mieszkanie, uszyć dziecku jakąś zabawkę, przeczytać 5 książek, które zakupione czekają na swoją kolej, ... A tak siedzę, siedzę i moje myśli ciągle zwracają się ku sypialni i ciepłej kołdrze... Cóż za brak robotności!

Chciałabym móc lepiej wykorzystać mój czas wolny. I móc spać tylko 3 godziny na dobę bez bycia trupem przez cały kolejny dzień :)

A nawiasem mówiąc już, w dziwnym świecie żyjemy. Większość dzieci widzi swoich rodziców kilka godzin dziennie, a wychowują je obcy ludzie. Niby oczywiste, ale jak się tak nad tym zastanowić, to nie jest dziwne?

sobota, 27 kwietnia 2013

Słonimski o dzieciach - no musiałam

No tak mnie urzekły słowa Antoniego Słonimskiego, że muszę:
"Dzieci są zakałą ludzkości, jest to klasa nieprodukująca, pasożytnicza, uprzywilejowana, chorowita, samolubna, pozbawiona wychowania i wykształcenia, niegrzeczna i brudna".

No i jak tu się nie zgodzić? :)

uwielbiam radzicielki

Uwielbiam, uuuuuuuuuuuwielbiam pasjami rady obcych ludzi spotykanych na ulicy, w sklepie, w parku, nad jeziorem, ... Gdziekolwiek, czają się wszędzie! Zawsze się znajdzie jakiś radziciel, jakaś radzicielka.
Bawią mnie strasznie: ich poważny ton, zatroskanie na twarzy, wyraz niepomiernego zdziwienia bądź oburzenia. Nieraz zdarzy się także grymas niesmaku lub złości. Zdarza się nawet wściekłość!

Przykłady? Proszę.

Przykład nr 1. Wczorajszy spacer nad Maltą. Jedziemy z Mamą K. z Młodszymi dziećmi w wózkach, Starsze dzieci na rowerkach. Starsze dają z siebie wszystko, jeżdżą co prawda od prawa do lewa, ale wiadomo - 3latki. Nagle zza pleców w zawrotnym tempie wypada jakiś rowerzysta i z wściekłością na twarzy (ten grymas!!! jak ze sceny bitewnej, gdy bohater odcina głowę wrogowi ) i w głosie krzyczy: "weź to dziecko!!".
Przykład nr 2. Jadę z Młodszą w wózku, Starsza obok na rowerku (tak, sezon na rowery otwarty). Przechodzimy koło przystanku autobusowego. Nagle słyszę: "niech to dziecko nie jedzie tak blisko ulicy".
Przykład nr 3. Młodsza w chuście, ciepły dzień, bez skarpet. Słyszę: "a dziecku nie jest zimno w nóżki? takie sine ma".
Mogę tak dłużej.
Kto ma coś od siebie? Kwiatki takie?

Człowiek też matka. Czy na odwrót jakoś tak.

Minął czas, gdy rodzicielstwo było czymś oczywistym, zwyczajnym, było taką najnormalniejszą częścią życia, niczym specjalnym.
Teraz dziecko i rodzicielstwo to Projekt.
Niegdyś dzieci się miało, po prostu.
Teraz się ma, aż.

W naszym zachodnim świecie model rodzicielstwa zaczął się podobno zmieniać po II wojnie światowej, gdy zaczęliśmy zamożnieć. Więcej pieniędzy, więcej czasu wolnego, więcej "własnego życia" dla rodzica. Mniej dzieci się rodzi, ale za to są intensywniej "zadbane": dzieci mniej są zaangażowane w pracę na rzecz rodziny, mają więcej czasu na zabawę.
Rośnie także świadomość rodziców, rozwija się psychologia,  pedagogika, prowadzone są różne badania naukowe.
I tak jak wcześniej wychowywało się tak, jak wszyscy albo tak jak samemu zostało się wychowanym (wszystko było proste, normalne, "bo tak robią wszyscy"), tak teraz wiele osób z mojego pokolenia nie chce w ogóle polegać na radach rodziców czy otoczenia! Tamta wiedza, podejście, wizja dziecka są im zupełnie obce. Na kim mają więc polegać? Gdzie szukać wsparcia dla siebie, jako rodzica gdy nie ma go w rodzinie, "w wiosce"?

W każdym razie "wychowanie" dziecka dziś nie jest takie proste, oczywiste, zwyczajne.
Rodzic (w tym Matka) szuka swojej filozofii wychowania, gdy dziecko jeszcze jest w brzuchu mamy. Już wtedy wyrabia sobie zdanie, szuka metod i sposobów. Czyta poradniki, magazyny, fora, internet. Do tego rady (najczęściej niechciane ale i tak dostane): rodziców, teściów, znajomych mających dzieci, znajomych niemających dzieci. Gdy dziecko już jest na świecie dochodzą do tego rady nieznajomych spotykanych na ulicach (moje ulubione)!
Fala, zalew, powódź, tsunami informacji, rad, metod, sposobów.
A Rodzic chce być dobrym rodzicem. Nie chce zepsuć dziecka. Chce dać mu dobry start w życie. No i czyta, słucha, edukuje się, wydaje pieniądze, poświęca czas, łamie głowę. Robi Projekt.

W jakimś magazynie/tygodniku (jakim? muszę go odnaleźć) padła teza, że przez to, że dziecko jest traktowane jako Projekt, młodzi boją się decydować na dzieci. Nie chcą zepsuć tego projektu, boją się, że nie podołają.
Wcześniej (kiedyś) mam wrażenie rodzice nie mieli takich wątpliwości. Teraz mamy.
Ale może to dobrze? Może przez te nasze poszukiwania nasze dzieci rzeczywiście coś zyskają?


PS. Zastanawia mnie:
Czy nasi rodzice też chcieli lepiej wychować swoje dzieci, niż ich wychowano?
Czy to raczej nasze pokolenie tak ma?
Chciałabym zrobić jakąś sondę na ten temat wśród starszego pokolenia. Kto może podpytać, niech podpyta.